Białko pochodzące z owadów już dozwolone w żywieniu zwierząt gospodarskich

Jak choroba szalonych krów wpłynęła na hodowców owadów?

Nie ukrywam – czekaliśmy na tę decyzję. Sprawa ciągnie się od 1994 roku, kiedy to Unia Europejska w związku z epidemią BSE w Europie Zachodniej z początku lat 90. (z ang. Bovine Spongiform Encephalopathy, u nas po prostu choroba szalonych krów) zakazała żywienia przeżuwaczy białkiem pochodzenia zwierzęcego. Chodziło o to, żeby nie podawać krowom paszy zawierającej mięso i kości innych zwierząt, co mogłoby wpłynąć na rozprzestrzenianie się choroby. Trochę wylano wówczas dziecko z kąpielą, ponieważ nagle bydło zostało pozbawione cennych komponentów białkowych, jednak ze względu na nie do końca znaną jeszcze etiologię choroby Unia musiała zdecydować się na tak radykalne posunięcie. Tym bardziej że straty były ogromne. Dobrze pamiętam ten okres: zrozpaczeni hodowcy zmuszeni do wybijania całych stad bydła, które stanowiły dorobek ich życia i jedyne źródło utrzymania, a także strach, że encefalopatia może przenieść się na człowieka wywołując chorobę Creutzfeldta-Jakoba. Strach okazał się tak duży, że w 2001 roku rozszerzono zakaz stosowania PAP (processed animal protein) na inne gatunki gospodarskie: kury i świnie. I niebezpieczeństwo zniknęło. Ostatnie przypadki występowania tej choroby odnotowano w Europie w roku 2016. Obecnie Unia uznaje, że z 27 państw członkowskich aż 24 są wolne od ryzyka jej wystąpienia.

Koniec prymatu soi?

Lata mijały. A wraz z upływem czasu zmieniał się świat. Rynek rolniczy wprawdzie szybko wypracował rozwiązanie – pozbawione białka z odpadów poubojowych swoich braci i sióstr zwierzęta gospodarskie konsumowały więcej pasz alternatywnych – jednak rozwiązanie to w szybko zmieniającej się rzeczywistości zaczynało powoli stawać się kłopotliwe. Nie pamiętam, żeby w latach 90. w ogóle mówiono o katastrofie klimatycznej w dyskursie publicznym. I tak ogromną popularność zyskiwała soja – roślina naprawdę fantastyczna, numer jeden wśród roślin strączkowych: o wysokich właściwościach odżywczych, ale też nawozowych i glebowych. Świetnie dawała sobie radę jako alternatywa dla PAP. Jednak jej koszt środowiskowy okazał się zbyt wysoki. Soja jest ciepłolubna, uprawia się ją przede wszystkim w USA i Brazylii – kosztem lasów amazońskich – i w przeważającej większości jest to soja transgeniczna (GMO). Dochodzi więc transport w zawiązku w długimi łańcuchami dostaw: Polska importuje 98% soi. Oczywiście, można pokusić się o uprawę soi w Polsce w większym wymiarze: są już stosowne badania i zdaje się – paradoksalnie – że wyższa średnia temperatura związana ze zmianami klimatycznymi mogłaby przyczynić się do całkiem dobrych zbiorów i u nas. Coś za coś, bo jednak uprawa soi prowadzi do wylesienia, zaniku bioróżnorodności, soja potrzebuje dobrej gleby, którą moglibyśmy pożytkować inaczej. Nie mamy jej w Polsce znów aż tak dużo. Ponadto za chwilę wejdzie w życie – odwlekany z roku na rok – zakaz stosowania odmiany transgenicznej, która stanowi ogromną większość światowych upraw. Co wtedy?

Uwolnienie PAP

A zatem tymczasem świat się zmienił i od czasu BSE mamy dużo większą wiedzę o katastrofie klimatycznej i sposobach jej przeciwdziałania. Młyny Unii Europejskiej mielą wolno, ale jednak to dzięki niej mamy Green Deal i strategię Farm to Fork, które właśnie ze względu na dziejącą się katastrofę klimatyczną premiują rolnictwo zrównoważone oraz krótkie, lokalne łańcuchy dostaw. W związku z tym należało powtórnie pochylić się nad białkiem pochodzenia odzwierzęcego w żywieniu zwierząt. Bo choć zakaz jego stosowania zażegnał widmo BSE, to jednak przyczynił się również do ogromnego marnotrawstwa, zubożenia diety zwierząt gospodarskich i pogłębienia patologii globalnego rynku paszowego, a także wzrostu zagrożenia klimatycznego przez uprawę alternatywnych źródeł komponentów paszowych. Ponadto od czasu epidemii mamy też dużo większą wiedzę o chorobach krzyżowych. W związku z tymi czynnikami Unia zdecydowała się na zniesienie zakazu stosowania PAP u zwierząt gospodarskich, o ile nie jest to białko pochodzące od tego samego gatunku. Tak więc białko pochodzące od świń można już podawać kurom, natomiast to od kur – świniom. Krowom – jako przeżuwaczom, czyli w przeciwieństwie do kur i świń zwierzętom niewszystkożernym – zakaz utrzymano.

Owady – zwierzęta gospodarskie

To bardzo dobra decyzja. O tyle lepsza, że tymczasem do zbioru zwanego „zwierzęta gospodarskie” weszły owady (dokładnie sześć gatunków). W świetle tej najnowszej zmiany owady mogą zatem również zagościć w menu świń i kur. Wydają się też pożywieniem dużo bardziej naturalnym dla obu tych gatunków. Bo tak jak trudno mi pogodzić się z faktem, że nasze kury mogą teraz żywić się przetworzonymi odpadami poubojowymi świń, to przecież larwy owadów są jak najbardziej ich naturalnym pożywieniem. Do tego dochodzą inne właściwości owadzianej hodowli, nigdy dość ich podkreślania: hodowla ta nie zużywa wody, nie generuje odpadów, nie wykorzystuje pól uprawnych, nie produkuje gazów cieplarnianych, nie zadaje cierpienia. Pasze na bazie tłuszczów i białka z owadów są również pełnowartościowe i lekkostrawne. Oczywiście przy ich produkcji należy zachować najwyższe standardy higieny, stale prowadzić badania hodowli w kierunku występowania pasożytów i innych patogenów, podawać im najlepszą paszę ze sprawdzonego źródła (otręby zbożowe, warzywa). To jest właśnie to, czym zajmujemy się w Ovadzie!

We use cookies to give you the best experience. Cookie Policy